D.A. Carson Dążenie do doskonałości może przerodzić się w straszliwe bałwochwalstwo. Można to zauważyć na tysiącach przykładów. Poślubiasz kogoś, o kim wiesz, że jest perfekcjonistą i już pierwszego wieczoru odkrywasz, jak to jest, gdy ktoś cię strofuje za wyciskanie pasty do zębów z tubki w niewłaściwy sposób. Ludzie mogą być perfekcjonistami w pewnych dziedzinach, a w innych nie. W naszej rodzinie razem z żoną jesteśmy urodzonymi organizatorami. Nieuchronnie pojawiają się problemy, gdy bez konsultacji organizujemy tę samą rzecz w zupełnie inny sposób i oczekujemy, że druga osoba zastosuje się do naszych „doskonałych” planów.
Rodzice perfekcjoniści mogą być niezwykle surowi dla swoich dzieci. Nie tylko jeśli chodzi o ich zachowanie, lecz również o umiejętności, osiągnięcia sportowe, wyniki w nauce, zajęcia rekreacyjne – mogą zacząć lekceważyć ich wysiłki i krytykować za niespełnienie ich, szczerze mówiąc nierealnych, oczekiwań. Perfekcjonizm w swoim gorszym wydaniu wkrada się również do Kościoła. Kilka lat temu, razem z jednym z najlepszych znanych mi kaznodziejów, usiadłem po spotkaniu modlitewnym, żeby wypić kawę. To niezwykły człowiek. Nie zdarzyło się, abym – słuchając jego kazania – czegoś się nie nauczył i nie odczuł potrzeby zmiany w jakiejś dziedzinie życia. Nie mam zbyt wielu okazji do słuchania go, jednak jego służba przez Boże Słowo nieustannie zmienia mój sposób myślenia. Choć nie ma jeszcze pięćdziesięciu lat, pełni bardzo ważną funkcję w kościele. Lecz tego wieczoru przy kawie zaczął mówić do mnie cichym głosem: „Don, prawdę mówiąc, czuję się już zmęczony. Po raz pierwszy zaczynam rozumieć, dlaczego niektórzy uzdolnieni kaznodzieje kończą w wieku pięćdziesięciu lat jako administratorzy lub nauczyciele. Nie mogę dalej tak służyć, niedziela za niedzielą, tydzień po tygodniu. Wypalę się. Jestem zmęczony. Muszę wyznać, iż jestem takim perfekcjonistą, że nie potrafię wyjść za kazalnicę bez gruntownego przygotowania się. Jeśli nie czuję, że moje przesłanie jest dobrze przygotowane, nie jestem z niego zadowolony”. Odpowiedziałem mu w kilku zdaniach i zakończyliśmy wspólną modlitwą. Kilka miesięcy później, gdy głosiłem Słowo i nauczałem w Australii, ktoś przesłał mi jedno z powiedzeń Broughtona Knox'a, byłego dyrektora Moore Theological College. Według pewnego doniesienia, Knox powiedział kiedyś swoim studentom: „Boga nie interesuje stuprocentowość”. Jednak istnieje jedna dziedzina, w której Bóg jej właśnie oczekuje. Pragnie On naszego całkowitego zaufania i posłuszeństwa. Chce, abyśmy służyli Mu ze stuprocentową lojalnością. Lecz to On musi być w centrum. Knox miał na myśli to, że nasza „stuprocentowość” często nie oznacza wcale bezwarunkowego oddania Bogu i Jego Ewangelii, lecz jest zwykłym wymysłem perfekcjonistycznej osobowości. Wielu ludzi nie widzi sensu robienia czegoś, jeśli nie mogą włożyć w to 100 procent swojej energii i umiejętności. Nie mogą zaakceptować własnej osoby, jeśli nie pracują w ten sposób. Często osiągają wysokie cele. Lecz z chrześcijańskiego punktu widzenia takie podejście może okazać się niczym więcej, jak inną formą samouwielbienia – krótko mówiąc, pewnym rodzajem bałwochwalstwa. Napisałem więc do mojego kolegi kaznodziei i zacytowałem słowa Broughtona Knox'a: „Boga nie interesuje stuprocentowość”. W rzeczywistości powiedziałem mu, że o wiele bardziej wolałbym słuchać jego kazań przez następnych trzydzieści lub czterdzieści lat przy jego 80 procentowej wydajności niż przez trzy lub cztery lata przy wydajności 100 procent. Jeśli chodzi o wybór tego, co ma służyć Kościołowi oraz o rozstrzygnięcie, ilu ludzi będzie mogło usłyszeć Ewangelię zwiastowaną z mocą i co przyniesie Chrystusowi najwięcej chwały, to należałoby podjąć taką samą decyzję. W naszym dążeniu do doskonałości nie wolno nam nigdy oddawać czci doskonałości. To byłoby zwykłym bałwochwalstwem. Problem ten pojawia się na wielu płaszczyznach. Gospodyni perfekcjonistka, która wciąż wymaga, by w domu panował doskonały porządek, może być tak „perfekcyjna”, że nie sposób wytrzymać z nią pod jednym dachem. Perfekcjonistyczny dyrektor firmy może z sukcesu w biznesie uczynić bóstwo, które za wszelką cenę trzeba czcić. Uczeń będący chrześcijaninem, który nie może wyobrazić sobie, że otrzymał gorszy stopień niż 5+, może być o wiele bardziej zainteresowany dbaniem o własną reputację, niż służeniem zmartwychwstałemu Chrystusowi. Żaden z tych powodów nie może być traktowany jako usprawiedliwienie dla lenistwa, niedbałości czy braku dyscypliny. Z biblijnego punktu widzenia musimy jednak zadać sobie pytanie o nasze motywy. Istnieją różne typy osobowości, a każda z nich ma swoje mocne strony. Pytanie jest jednak następujące: Czy pragniemy używać darów, którymi obdarzył nas Bóg dla Jego chwały i dla dobra Jego ludu? Czy też może chcemy po prostu robić to po swojemu? (…) Niektórzy z nas zabiegają o to co doskonałe, nawet w dziedzinie duchowej, z tego prostego powodu, że nie potrafią funkcjonować inaczej. Nasza perfekcjonistyczna natura buntuje się wobec niewystarczającej dyscypliny, miernego kaznodziejstwa, niedostatecznego świadectwa, słabej modlitwy czy kiepskiego nauczania. Jeśli przejmujemy się tymi sprawami, ponieważ pokazują, że Kościół zadowala się duchową przeciętnością lub oziębłością, i jeśli staramy się zmienić stan rzeczy, w głębi serca gorliwie pragnąc uwielbienia Chrystusa oraz dobra jego ludu, to dobrze. Lecz jeśli troska o te sprawy pochodzi głównie z naszych wysokich, perfekcjonistycznych standardów, to będziemy mniej chętni do pomocy, a bardziej skłonni do lekceważenia tych problemów. Nasza służba stanie się źródłem ukrytej dumy, płynącej z faktu, że będziemy bardziej kompetentni niż większość ludzi wokół nas. I niestety sporo z tej rzekomej troski o jakość może okazać się niczym innym, jak samouwielbieniem i bałwochwalstwem, najgorszym z możliwych. (…) Jeśli dążenie do tego, co doskonałe, tak w modlitwie jak i w chrześcijańskim życiu, jest związane z naszym własnym ego oraz z pragnieniem samospełnienia, to jest ono daremne. Skuteczność naszej modlitwy oraz uczenie się życia w oczekiwaniu na wieczność zależy od tego, do jakiego stopnia nasze zabieganie o to, co doskonałe, wypływa ze szczerej miłości i jest podejmowane „ku chwale i czci Boga”. Te lekcje mogą okazać się szczególnie ważne dla osób w starszym wieku. Przejście na emeryturę a także problemy zdrowotne mogą być zwodnicze dla naszych serc. Biskup Stanway był używany przez Boga w zakładaniu kościołów oraz rozpowszechnianiu Ewangelii we wschodniej Afryce. W samej tylko Tanzanii założył ponad dwadzieścia diecezji. Niektórzy nazywali go apostołem Tanzanii. Będąc na emeryturze, pomagał zakładać seminarium w Ameryce Północnej. Lecz kiedy go spotkałem, mieszkał w swojej rodzinnej Australii i był już tak osłabiony chorobą Parkinsona, że nie był w stanie nawet mówić. Komunikował się pisząc na kartce. Właściwie nie mógł już pisać, lecz dawał jedynie odpowiedzi za pomocą ledwo czytelnych, drukowanych liter. Gdy już trochę go poznałem, ośmieliłem się zadać mu pytanie o to, jak udaje mu się znosić tę wyniszczającą chorobę. Przez całe swoje życie był przecież taki aktywny i użyteczny. Jak radzi sobie będąc odsuniętym na bok? Musiał napisać odpowiedź aż trzy razy, zanim udało mi się ją odczytać: „Frustracja nie ma żadnej przyszłości”. Krótko mówiąc, biskup Stanway nie pozwolił sobie na poddanie się frustracji. Żył mając przed oczyma perspektywę wieczności, w której nie ma miejsca na zniechęcenie. Nie związał własnego ego ze służbą, nie czuł się więc zagrożony, gdy musiał zrezygnować z aktywnej formy pracy, przynoszącej owoc, którą cieszył się przez dziesiątki lat. Nawet w swoich ograniczeniach wciąż potrafił ufać swojemu Mistrzowi i zabiegać o to, co doskonałe. Martyn Lloyd-Jones był jednym z najbardziej wpływowych kaznodziejów swoich czasów. Na kilka tygodni przed śmiercią ktoś zapytał go, jak po dziesiątkach lat owocnej służby i niezwykłej aktywności radzi sobie w obecnej sytuacji, gdy większość jego energii pochłania mu przejście z łóżka na wózek inwalidzki i z powrotem. Odpowiedział słowami z Ewangelii Łukasza 10,20: „Wszakże nie z tego się radujcie, iż duchy są wam podległe, radujcie się raczej z tego, iż imiona wasze w niebie są zapisane”. Inaczej mówiąc: Nie łącz swojej radości i swojego dobrego samopoczucia z „sukcesami” w służbie. Twoja służba może zostać ci odebrana. Połącz swoją radość z faktem, że Bóg cię zna i kocha. Powiąż ją ze swoim zbawieniem i ze wzniosłą prawdą, że twoje imię jest zapisane w niebie. Tego nie będzie można nigdy ci odebrać. Lloyd-Jones dodał: „Jestem w pełni zadowolony”. Mamy tu więc praktyczny sprawdzian tego, czy doskonałość, o którą zabiegamy, tak naprawdę służy chwale i uwielbieniu Boga, czy też budowaniu wizerunku samego siebie. Gdyby to, co cenię, zostało mi odebrane, to czy moja radość w Panu byłaby mniejsza? Albo czy tak bardzo jestem przywiązany do moich marzeń, że zniszczenie ich oznaczałoby również zniszczenie mnie samego? Dążenie Pawła w modlitwie do tego, co doskonałe, nie jest bałwochwalstwem. Jest raczej powiązane z oddawaniem chwały Bogu. Z pewnością rozumiałby on przesłanie starej irlandzkiej pieśni: Bądź moją wizją, Panie serca mego, Prócz Ciebie dla mnie nie liczy się nic innego; Tak w dzień, jak i w nocy myśli me przy Tobie, Czy czuwam, czy śpię, światło Twe mam przy sobie. Bądź mą mądrością, prawdą moich słów; Ty jesteś ze mną, a ja z Tobą znów; Ojcem mym wspaniałym, prawdziwym synem ja; Ty mieszkasz we mnie, a ja w Tobie trwam. Bądź moją zbroją, do walki mieczem mym; Jesteś przyłbicą, orężem wspierasz swym; W tobie ma dusza chroni się jak w twierdzy, Zwracam swe oczy ku niebu, Boże mój potężny. Bogactwa i próżna sława – o to wcale nie dbam, Teraz i na zawsze dziedzictwo swe w Tobie mam; Ty i tylko Ty jesteś pierwszy w sercu mym, Niebieski Władco, tyś wielkim skarbem mym. Królu niebios, Tyś słońcem jaśniejącym na niebie, Gdy zwyciężę, będę cieszył się z Ciebie, Bo najważniejszy jesteś dla mnie i cokolwiek się zdarzy, Będziesz nadal mą wizją, Panie mój i Mocarzu. Wsłuchaj się zatem w słowa modlitwy, którą Bóg umieścił w swoim Słowie po to, aby dowiedzieć się, o co powinniśmy Go prosić: „I o to modlę się, aby miłość wasza coraz bardziej obfitowała w poznanie i wszelkie doznanie, abyście umieli odróżniać to, co słuszne, od tego, co niesłuszne, abyście byli czyści i bez nagany na dzień Chrystusowy, pełni owocu sprawiedliwości przez Jezusa Chrystusa, ku chwale i czci Boga” (Filipian 1,9-11). Fragment książki D.A. Carsona pt. "Wezwanie do duchowej odnowy". Wykorzystano za zgodą wydawcy. |
Kategorie
All
|